PRADZIEJE ZAKŁADU
Byłam małym dzieckiem, kiedy ciężarówki zaczęły przywozić piasek na budowę nowej fabryki. Na dziecinną wyobraźnię silnie działały strzępy informacji docierające ze świata dorosłych:
Będą robić lalki! Cudownie! Będą tkać tkaniny. Świetnie!
Marzyłyśmy z koleżanką o fruwających wokół fabryki skrawkach kolorowych szmatek, z których my mogłybyśmy szyć swoim zabawkom bajeczne ubranka.
Różnorodność i wielobarwność zadań, jakie powstający zakład planował realizować, przerastała śmiałe fantazje dziecięcej głowy.
Dla mnie autentyczny folklor umarł wraz z babcią Marianną wiele, wiele lat wcześniej, co wtedy oznaczało lat dziesięć przed moimi narodzinami. Bardzo dawno temu z domu, koło którego potem wyrosła „Sztuka Łowicka”, pospiesznie wywieziono na targ babcine pasiaki, aby złapać na nie kupca, zanim zauważy, że noszenie wełniaka to przeżytek, pośmiewisko, po prostu: „wiocha”.
Zawsze żałowałam, że nie było mi dane choćby ich zobaczyć.
Śmierć tamtej babci definitywnie odcięła wiejskie korzenie rodziny.
Po wojnie moje ciotki mieszkały w Warszawie, Gliwicach i Łodzi.
Znałam wieś rolniczą z mojej rzeczywistości podmiejskiej, ale nie miałam pojęcia o wsi artystycznej, która przędzie, tka, haftuje, wycina, lepi i maluje. A ona wtedy jeszcze kwitła…
W zakładzie „za miedzą” zetknęło się stare z nowym, czyli wiejskie rękodzieło z produkcją przemysłową. Specjaliści od marketingu wykreowali poprzez sieć sklepów CEPELIA (Centrala Przemysłu Ludowego i Artystycznego) modę na ludowy detal zastosowany, jako element stroju lub wyposażenia mieszkania. W sklepach CEPELII wypadało kupować wyroby wsi bez obawy, że są w złym guście, bo pieczę nad nimi mieli wykształceni w akademii artyści plastycy.
Pozwoliło to przetrwać wiejskiemu rękodziełu miastowe mody. CEPELIA dawała folklorowi przepustkę do wielkiego świata stolicy, a nawet do niedostępnej wtedy zagranicy. A skoro miały wzięcie w mieście, to i na wsi można się było ich nie wstydzić.
Tak przetrwały łowickie wełniaki. Na szczęście nie wszystkimi psie budy wyścielono.
Kiedy byłam mała, to wiedziałam, że nowoczesna jest fabryka w sąsiedztwie, nowoczesny, najpiękniejszy w mieście sklep CEPELIA, więc jak mogą być nienowoczesne ich produkty?
Wyrosłam razem ze „Sztuką Łowicką”: wystawy, wycieczki, festyny.
Mówiono folklor, ja myślałam: cepeliada.
Schyłek lat dziewięćdziesiątych przyniósł stopniowe załamanie nierynkowej gospodarki socjalistycznej. Najszybciej odczuły to zakłady silnie dotowane przez państwo, do których należała Spółdzielnia Rękodzieła Artystycznego i Ludowego „Sztuka Łowicka”. Rozprzedano cenne maszyny, przez lata kształceni fachowcy stracili pracę. Współpracujący z zakładem chałupnicy musieli szukać rynków zbytu na własną rękę. W końcu na sprzedaż wystawiono puste, zrujnowane budynki.
Wtedy wraz z mężem zostaliśmy ich właścicielami.
Dogodna formą działalności gospodarczej były wówczas zakłady pracy chronionej. Skorzystałam z tego otwierając w roku 1999 własny zakład na bazie lokalowej dawnej spółdzielni rękodzieła. Nosił dumną nazwę: „Sztuka Łowicka” Z.P.Ch.W 2006 roku bez związku z dotychczasową działalnością zostałam właścicielką drukarni, położonej w centrum Łowicza. „Łowiczanka” była wtedy drukarnią drobno usługową, której rozwój zatrzymał się na monochromatycznym druku offsetowym. Ręczna introligatornia ograniczała wielkość nakładów. W okresie schyłkowym głównymi usługobiorcami „Łowiczanki” byli klienci introligatorni i wyrobu pieczątek. Postawiłam na rozwój druku cyfrowego, aby wypełnić na lokalnym rynku lukę druku niskonakładowego.
Przez rok czasu także wynajmowałam tam jedno z pomieszczeń na sklep z pamiątkami regionalnymi. Wtedy przekonałam się, że nasz folklor, to nie tylko cepeliada i procesja Bożego Ciała
w Łowiczu. Przetrwał uświęcony tradycją wełniak, który wypada założyć „do chorągwi” na ważne uroczystości kościelne w wiejskiej parafii. A kiedy zabraknie w rodzinie kobiety chętnej do noszenia ludowego stroju, nie wolno go zmarnować, lecz przekazać w godne ręce: do Kościoła, muzeum lub sprzedać, aby dalej służył zgodnie z przeznaczeniem.
Przetrwał także kształtowany potrzebami rynku turystycznego wyrób lokalnych pamiątek: wycinanek, lalek łowickich i kwiatów z papieru. Wiek dwudziesty pierwszy wypromował dodatkowo tradycyjny haft, jako element zdobniczy współczesnego eleganckiego ubioru.
Kiedy „odziedziczyłam” sklep po wcześnieszym właścicielu, moja kolekcja księżackich strojów rozrosła się w ciągu jednego roku z dwóch do kilkudziesięciu.
Nie zamierzałam ich sprzedawać, więc wyodrębniłam kolekcję z zasobów sklepu, jako muzeum wełniaków. Potrzeba rynku skłoniła mnie do uruchomienia wypożyczalni strojów ludowych.
Przy okazji tej działalności obserwuję jeszcze jedno zjawisko potwierdzające żywotność miejscowego folkloru. Otóż stroje podlegają nieustającym zmianom. Osoby wypożyczające u mnie wełniaki sięgają najchętniej po egzemplarze zdobione zgodnie z aktualną modą, pod względem zarówno doboru barw sukienki, haftu, czy naszyć pasmanteryjnych (tarsu). Świadczy to, że są traktowane, jako ubranie współczesne, a nie, jako przebranie historyczne.
Obecnie dostępną do oglądania galerię wełniaków podzieliłam na część współczesną,
z której korzysta wypożyczalnia, oraz część historyczną – muzealną.
Prowadzenie sklepu jest także dobrą okazją do utrzymywania stałych kontaktów z twórcami ludowymi. Dzięki nim posiadam wirtualną kolekcję wycinanki łowickiej, którą za zgodą twórców drukuję na wyrobach pamiątkowych, takich jak karty pocztowe, kalendarze, ceramika i koszulki.
Jako elementu zdobniczego równie chętnie używam wzorów haftu i układu kolorowych pasów przekopiowanych wprost z historycznych tkanin z galerii wełniaków.
Zatrudniam także rzeźbiarza i posiadam w moim zakładzie pracownię rzeźby w drewnie,
z której pochodzą misternie wypracowane różne wersje pelikana, herbowego ptaka Łowicza.
Cieszę się, że dzięki takiemu rozwojowi mojej firmy „Sztuka Łowicka” jest znowu miejscem promocji kultury regionu.