Werwicki, Landowski, Laniecki, Adamczyk - rok 1942.
W czasie okupacji drukowaliśmy obwieszczenia w dwóch językach. Często o rozstrzelaniach. To było przykre. Urząd Miejski zamawiał wiele druków dla własnego użytku. Za Niemców ukazywał się cennik owoców i warzyw. Nie wolno było przekroczyć urzędowych cen. Drukowaliśmy też Dziennik Urzędowy "Amtsblatt".
Drukarnia została powołana do istnienia przez okupacyjnąTak, tak. Ale drukowaliśmy wtedy usługowo i dla innych.
Np. druki dla działającej jeszcze na początku okupacji Komunalnej Kasy Oszczędności… Również był taki bank, bodajże Łowicki Bank Spółdzielczy. Dla nich też pracowaliśmy.
Za działalność nielegalną została przecież zlikwidowana w 40
roku drukarnia Bączkowskiego, a dwaj wspomniani wcześniej pracownicy rozstrzelani. Niemcy uważali, że ten przykład był dla nas dostatecznie odstraszający, a my wiedzieliśmy, co nam grozi…Nie, nie pamiętam, żeby działał tam jakiś specjalny nadzór… Nie zauważyliśmy tego.
Niemcy, przygotowując się do odparcia ofensywy rosyjskiej,
wykonywali siłami miejscowej ludności cywilnej sieć ziemnych umocnień obronnych w postaci wałów i rowów strzeleckich. Robotnicy pochodzili głównie z łapanek ulicznych. W zamian za pracę otrzymywali tzw. Bezugschein. Był to rodzaj zaświadczenia, które uprawniało do nabycia, dokładnie nie pamiętam, np. kilograma cukru, kilograma soli, …i jeszcze jakiś dwóch produktów spożywczych. Na końcu tej wyliczanki obowiązkowo znajdowało się pół litra spirytusu. Rozpijanie było celową działalnością okupanta mającą na celu degradację społeczeństwa polskiego. Drukowaliśmy Bezugscheiny w dwóch kolorach ze znakiem L i S. Nie wiem, co oznaczały. Może L to Łowicz, a S Sochaczew. Schein znaczy świadectwo.
Wydawał te kartki Amt fiir Wirtschaft – urząd do spraw gospodarczych.
17 stycznia było bombardowanie Łowicza z powietrza. Uderzenie szło od strony południowo-wschodniej. Granaty leciały ukosem na rynek. Drukarnia miała wybite szyby i zniszczone ramy okienne. Nikogo wtedy w budynku nie było, wszyscy pouciekali. A to był akurat dzień mojego ślubu, środa 17 stycznia. Prawda, że miałem huczny ślub? Na szczęście mój ślub był u Świętego Ducha. Na drugi dzień przyszedłem do pracy. Widzę zniszczenia, ale nie tylko te od granatów i
kul… W magazynie nie ma grama papieru. W ciągu nocy wyparował stąd cały zapas. A były to tony papieru, pod sufit, ledwo wytrzymywały stropy… Znikły nie wiadomo gdzie. Została tylko taka wielka rola natronu, tj. papieru pakowego. Ona stała na korytarzu koło myjki, miała
z metr średnicy a wysokość z półtora metra. Tylko ją Ruscy zostawili…
Niemcy wycofując się ze wschodu zabierali ze sobą wszystko, co miało jakąkolwiek wartość. Do drukarni zwieźli bardzo dużo papieru w belach (różne gatunki). Niezależnie od drukarni zmagazynowali też masę papieru w Kaplicy Karola Boromeusza (obecnie Muzeum).