Z całej ulicy Chemicznej (obecnie Armii Krajowej) wysiedlono Polaków, aby mogli zamieszkać tam przybyli do Łowicza Niemcy. Byli to przeważnie urzędnicy państwowi Kreishauptmannschaftu (starostwa powiatowego), oczywiście z rodzinami. Trzeba pamiętać, że ulica Chemiczna była wtedy nową, elegancką aleją z domami w stylu modernistycznym.
Zamieszkał tam np. starosta powiatowy (Kreishauptmann) dr Schwender. Pan Józef wspomina, że żona starosty pisała wiersze. Drukarnia podlegała właśnie starostwu.
Odpowiedzialnym za uruchomienie drukarni był Artur Klippert, dawny nauczyciel z Łyszkowic a wtedy radca szkolny. Oczywiście volksdeutsch. Mieszkał na osiedlu tzw. "mariawickim" (za kościołem). Dało się z nim żyć. Niemcy przykładali dużą wagę do wysokiego poziomu drukarstwa. Można powiedzieć, że drukarnia była "oczkiem w głowie" starosty.
Do prac przy remoncie budynku Niemcy wykorzystali żydów łowickiego getta. Najpierw odnowili parter, a później, kiedy Niemki zwolniły lokal, wyszykowali wszystko. Pomalowali ściany, podłogi, drzwi, było czysto i porządnie.
Sprowadzono 80 skrzyń czcionek różnej wielkości i kroju; gotyki łacińskie, nowiutkie z Lipska, "coś pięknego!". Poza tym pismodrewniane (łacina i gotyk). Wcześniej regały zecerskie i zawarte w nim czcionki przyjechały ze zlikwidowanego warszawskiego GUS-u. Maszyny też z Warszawy. Były to:
- płaska maszyna typograficzna stopcylindryczna, półformatówka (A2)- pracuje w drukarni do dzisiaj,
- maszyna dociskowa o napędzie elektrycznym, formatu A4,
- maszyna Brylant, elektryczna z samonakładem, nowa,
- mała maszyna dociskowa nożna (pedałówka) formatu A5 pochodziła z drukarni żydowskiej.
- linotyp z pękniętą podstawą. Nigdy nie udało się go uruchomić.
Maszynownia od podwórka była przedzielona ścianką. W części z jednym oknem stał linotyp Mergenthalera. Nie był używany od początku, ponieważ miał uszkodzoną ramę i nie było do niego matryc. Gdy została zakupiona maszyna A2 Mercedes (chyba jeszcze tam stoi?), linotyp zlikwidowano.
Introligatornia wyposażona była natomiast prawie we wszystkie stare urządzenia, które są tu do dzisiaj: gilotyna ręcznie kręcona (obecnie nie ma), perforówka, bigówka, zszywarka, prasa i nożyce, wszystko to, co było niezbędne do pracy. W rogu piec.
Jak ja tu przyszedłem do pracy - mówi pan Józef - zecernia była tam gdzie maszynownia. Ale krótko, bo było niewygodnie, za ciasno. Przeniesiona została od wejścia po prawej stronie. Tu było bardzo wygodnie i stosunkowo widno. Tak zostało już do końca mojej pracy w drukarni. Na piętrze, gdy wyprowadziły się Niemki, była kancelaria. Introligatornia była na wprost korytarza. Magazyn usytuowany był od ulicy, też na piętrze. Była tu masa papieru.
Początkowo było dwóch z Warszawy: Stefański, imienia nie pamiętam, był zecerem. W maszynowni był Michniewski. Oni pracowali wcześniej, bodajże w Kurierze Porannym, bo przecież Niemcy skasowali wszystkie nasze gazety, a tylko Nowy Kurier Warszawski był… gadzinówka, proszę pani. Mieszkali w Łowiczu, a na niedzielę wyjeżdżali do Warszawy do rodziny. Stefański miał brata, który pracował w łowickim Sanepidzie. U niego mieszkał przez cały tydzień. Michniewski, maszynista, podobnie. Chyba razem tam jeździli.
Pracował z nami także jeden Żyd, nazwiska nie pamiętam. Przed wojną w obecnych Alejkach Sienkiewicza, chyba pod numerem 42 działała mała żydowska drukarenka. Drukowano tam przede wszystkim napisy na torebkach i innych opakowaniach dla miejscowych sklepów spożywczych. Były robione na bostonce. Także zaproszenia, wizytówki, druki okazjonalne… Była to maszyna nożna. Niemcy ją zarekwirowali i tak trafiła do tej drukarni. Stała najbliżej drzwi, przy oknie. Obsługiwał ją ten sam Żyd, co przed wojną. Został zatrudniony przez Niemców ze względu na znajomość maszyny. Mieszkał w łowickim getcie i przychodził tu do pracy.
Czy płacono mu tak samo, jak Polakom, czy gorzej?
Trudno jest powiedzieć… Raczej tyle samo. Chyba tak. Pod tym względem raczej różnicy nie robili. Z chwilą likwidacji getta on musiał też wyjechać. Prosił nawet kolegów tutaj, prosił mnie, aby wysłać mu coś potem, gdy przyśle adres…, ale przecież znamy dzisiaj losy Żydów wywożonych z likwidowanych gett i wiemy, że żadna korespondencja z nimi nie była możliwa.
Obsługiwał też druga maszynę – "brylant" z dostawianym
automatem do podawania papieru. Chwila nieuwagi, gdy wyjmował arkusz. Nie zdążył wyjąć ręki. Zgniotło mu dłoń… Coś okropnego. Prawą dłoń. Podobnie uszkodził dłoń inny pracownik drukarni – Zygmunt Nowiński. Ale to było później.